Szlakiem kołbielskich zakładników

Szlakiem kołbielskich zakładników

Serdecznie zapraszamy na uroczystość upamiętnienia ofiar zbrodni dokonanej w 1944 r. w Kołbieli. 30 lipca 1944 roku zakładnicy, mieszkańcy Kołbieli zostali wiezieni tzw. “pociągiem śmierci” z Pawiaka do obozów koncentracyjnych w Gross-Rosen i Ravensbruck. W czasie transportu w męczarniach stracili życie.

Uroczystość odbędzie się w niedzielę 28 lipca 2024 r.

W programie:

10.00 Msza Święta w kościele parafialnym pw. Świętej Trójcy w Kołbieli

11.00 Złożenie kwiatów przy pomniku kołbielskich zakładników

11.30 wyjazd do Skierniewic (przyjazd 13.30/14.00)

– przejazd obok pomnika zamachu na Karla Freudenthala

– wizyta na cmentarzu w Skierniewicach (14.00)

– obiad (14.30) Dworek Skierniewice (opłata we własnym zakresie)

– zwiedzanie Starej Parowozowni (15.30-17.30)

17.30 powrót do Kołbieli (przyjazd 19.00)

Zbrodnia w Kołbieli była tragedią, która na zawsze odcisnęła piętno na historii naszej miejscowości. Wspólne upamiętnienie jej ofiar jest dla nas obowiązkiem i wyrazem hołdu dla ich pamięci.

Zapraszamy wszystkich, którym bliska jest pamięć o tragicznych wydarzeniach z 1944 roku.

Wstęp wolny/ obowiązują zapisy: (25) 757 39 92 wew. 107

 

HISTORIA WYDARZEŃ Z 1944 R. W KOŁBIELI

Autor: Dariusz Zagórski

Noce na Pawiaku nigdy nie były spokojne, ale ta z 29 na 30 lipca 1944 r. była wyjątkowo nerwowa. Do Warszawy zbliżał się front wojenny i Niemcy od kilku dni przygotowywali się do likwidacji więzienia. Dominowała niepewność, ale w celach, w których przetrzymywani byli więźniowie z Kołbieli na przemian słychać było płacz i śmiech. Po więzieniu rozeszła się wieść, że kilka podwarszawskich miejscowości zostało właśnie wyzwolonych, między innymi Kołbiel. Nadzieja, która na chwilę w nich wstąpiła szybko została jednak zgaszona. Jeszcze na długo przed świtem razem z innymi więźniami, w liczbie około 1400, zostali wyprowadzeni na dziedziniec, powiązani drutem kolczastym w pary i czwórkami poprowadzeni przez ruiny getta do bocznicy kolejowej przy ul. Stawki. Większość z nich, a może wszyscy, byli związani z lokalną komórką Armii Krajowej i zostali aresztowani po serii wydarzeń, które rozegrały się niecały miesiąc wcześniej. 6 lipca 1944 r. oddział Kedywu obwodu AK Gołąb (Garwolin) przeprowadził udany zamach na starostę garwolińskiego Karla Freudenthala. Akcja ta była elementem większej operacji Armii Krajowej o kryptonimie „Główki”, która miała na celu wyeliminowanie najbardziej aktywnych funkcjonariuszy nazistowskiej machiny okupacyjnej. Freudenthal, prywatnie kuzyn gubernatora Hansa Franka, z wykształcenia prawnik i politolog, a w czasie wojny oficer SS i bezwzględny ciemiężyciel powiatu garwolińskiego był pośrednio bądź bezpośrednio odpowiedzialny za śmierć około 900 osób i wywózkę do obozów i pracy przymusowej dalszych ponad 2000 osób z podległego mu rejonu. Tak trafił na listę sporządzoną na polecenie Komendy Głównej AK zawierającą około 100 nazwisk zbrodniarzy, wobec których sądy podziemia orzekły karę śmierci. Zamach miał początkowo zorganizować stołeczny Kedyw jednak uznano, że ze względów operacyjnych oddział z Garwolina jest do tego dużo lepiej przygotowany. Po zapoznaniu się z sytuacją decyzję poparł również komendant obwodu Mewa-Jamnik-Kamień (Mińsk Mazowiecki) por. Ludwik Wolański „Lubicz”, a było to konieczne ponieważ zasadzkę zaplanowano na podległym mu terenie. Wspomnianego dnia około godziny 17:30 w lesie nieopodal wsi Anielinek ośmioosobowy oddział pod dowództwem ppor. Wacława Matysiaka „Ziuka” zaatakował kolumnę samochodów z powracającym z Warszawy starostą. Niemcy mieli nieznaczną przewagę liczebną, ale eskorta ochraniająca urzędników spanikowała i ich samochód odjechał z miejsca zdarzenia prosto do Garwolina nie powiadamiając nawet żandarmerii z posterunku w Starej Wsi. W zamachu zginął Freudenthal i dwóch jego współpracowników, a garwoliński oddział AK wrócił bez strat własnych za to ze zdobytą bronią, amunicją i ważnymi dokumentami. Tego typu akcje zawsze pociągały za sobą odwet okupantów i tak też było tym razem. Już dwa dni później, 8 lipca przywieziono do Garwolina grupę 30 więźniów z Pawiaka, zagipsowano im usta i rozstrzelano na skarpie przy moście na Wildze. Tego samego dnia rano żandarmeria otoczyła Kołbiel i rozpoczęły się aresztowania. Na początku zatrzymywano i zamykano w remizie strażackiej żołnierzy miejscowego oddziału Armii Krajowej i współpracujących z nimi cywili. Niemcy dysponowali listą uczestników konspiracji nie wiadomo jednak czy powstała ona na potrzeby akcji odwetowej czy była kompletowana już wcześniej. Nie wyjaśniono też w przekonujący sposób czy poznali nazwiska na skutek tzw. wsypy czy też jak sądziła część świadków był to rezultat donosu złożonego przez osobę kolaborującą z okupantami. Aresztowano podwójta Jana Nowaka, aptekarza Bolesława Chodakowskiego, nauczycieli – Józefa Duszczyka, Tadeusza Dreckiego i kierownika szkoły Feliksa Fijałkowskiego, naczelnika OSP i woźnego Urzędu Gminy Andrzeja Bęczka i jego brata Jana – stolarza i również strażaka, emerytowanego tramwajarza Pawła Falenciaka, masarza i restauratora Tomasza Floriańczyka, krawca Antoniego Kucharskiego, piekarza Michała Wilbika, listonosza Józefa Maciosa i jego brata Jana – rolnika, handlarza bydła Franciszka Rosłańca, masarza i restauratora Jana Mląckiego, porucznika Stanisława Ostrowskiego i jego brata Jana, który był technikiem drogowym, stolarza Witalisa Wawrzyniaka, fryzjera Józefa Dąbrowskiego oraz robotników –  Władysława Stachowicza i Bolesława Makosia. Żandarmi aresztowali również miejscowego proboszcza ks. Konstantego Kostrzewskiego i szukali wikariusza ks. Bogdana Jankowskiego, ale gospodyni  z plebanii, Antonina Wawszczak, siłą ukryła go w jednym z pokoi. Po chwili Niemcy zrezygnowali z jego poszukiwania. Nie udało im się również aresztować Jana Dąbrowskiego, brata zatrzymanego Józefa, nie było go w tym czasie w domu. Patrol żandarmów skierował się też do ośrodka zdrowia żeby aresztować jego kierownika – Leopolda Krauze, ale ten widząc co się dzieje wymknął się tylnym wyjściem i dzięki życzliwości właścicielki sąsiedniego sklepu żelaznego przeczekał całą akcję w jego piwnicy. Lista podejrzanych była z całą pewnością dłuższa, ale po 2-3 godzinach Niemcy przeszli do drugiej fazy pacyfikacji. Aresztowali około 30 mężczyzn, ustawili ich na rynku, a następnie załadowali na ciężarówki i przewieźli do prowizorycznego obozu pod Kędzierakiem skąd mieli być dalej wywiezieni na przymusowe roboty. Wcześniej podejrzanych o działalność konspiracyjną inna ciężarówka zabrała na komendę gestapo do Mińska Mazowieckiego. Po przesłuchaniu zwolniono tylko ks. Kostrzewskiego, a resztę aresztantów jeszcze tego samego dnia przewieziono do Warszawy i osadzono na Pawiaku. Dwa dni przed wybuchem Powstania Warszawskiego szli więc do ostatniego transportu, który miał wyjechać ze stolicy do obozów koncentracyjnych Gross-Rosen i Ravensbrück. Na bocznicy kolejowej czekały na nich małe, kryte wagony towarowe – 22 m2 podłogi pokrytej warstwą cementu, małe okienka zabite deskami. Niemcy upychali po mniej więcej 100 osób do wagonu, a kiedy nadeszła jeszcze kolumna około 400 kobiet z żeńskiego skrzydła więzienia zwanego potocznie Serbią i jasnym się stało, że zabraknie miejsca to ilość tą zwiększono do 120-140 osób. Wszyscy z Kołbieli byli razem. Wkrótce słońce zaczęło ogrzewać wagony, które stały na bocznicy kilka godzin. Wewnątrz brakowało powietrza, unoszący się pył utrudniał oddychanie. Kiedy zamknięto drzwi i pociąg ruszył było jeszcze gorzej. Stłoczeni więźniowie krzyczeli w agonii prosząc o wodę i dostęp do powietrza, wkrótce zaczęli umierać w męczarniach. Jazda była powolna, przerywana krótkimi postojami, na których ludzie z zewnątrz próbowali podać jakąś pomoc, ale bardzo rzadko się to udawało bo konwojujący transport żołnierze odstraszali ich strzelając z karabinów maszynowych. Noc nie przyniosła ulgi, więźniowie umierali, mdleli, leżeli na podłodze jedni na drugich. Następnego dnia rano gdzieś za Żyrardowem pierwszy raz pozwolono im na chwilę wyjść na zewnątrz i wtedy przeniesiono część zwłok do opróżnionego ostatniego wagonu. Dramat dopełnił się na następnym postoju na stacji w Skierniewicach. Wagon z ciałami przetoczono na boczny tor, obecni tam rosyjscy jeńcy pod nadzorem banhnschuców wykopali obok spory dół i wyrąbali otwór w dachu wagonu. Wlano do środka benzynę i podłożono ogień, a z płonącego wagonu zaczęły dochodzić nieludzkie krzyki tych, którzy omdlali omyłkowo zostali uznani za martwych lub udawali tylko martwych próbując w ten sposób uciec. Według szacunków świadków zdarzenia w wagonie mogło być nawet 200 ciał, które potem bosakami ściągnięto do przygotowanego dołu i zasypano. Z 21 więźniów z Kołbieli w tym prowizorycznym grobie spoczęło 14. Transport do KL Gross-Rosen przeżyli bracia Bęczkowie, F. Rosłaniec, W. Wawrzyniak, B. Makoś, J. Dąbrowski i T. Drecki. Cześć z nich, a może wszystkich przeniesiono potem jako więźniów politycznych do obozu we Flossenbürgu. Z niewoli powrócili jedynie dwaj ostatni z wymienionych. We wrześniu 1945 r. przeprowadzono ekshumację ofiar ostatniego transportu z Pawiaka pogrzebanych przy skierniewickim dworcu i w asyście honorowej wojska pochowano szczątki ciał w zbiorowej mogile na miejscowym cmentarzu św. Józefa. Na miejscu zbrodni postawiono krzyż, a przy dworcu pomnik i pamiątkową tablicę. Nazwiska wszystkich pomordowanych w transporcie i zmarłych w obozie kołbielan  znalazły się również na pamiątkowej tablicy w kościele w Kołbieli i na podobnej tablicy umieszczonej obok pomnika przy kołbielskim rynku. Zachowajmy w pamięci ich historię.

Skip to content